...

...

piątek, 8 lutego 2013

W Syrakuzach


Nie wiem czego się spodziewałam, może tego,że po ulicach nadal przechadzają się odziani w chiton obywatele a Ajschylos właśnie wystawia w teatrze którąś ze swoich tragedii? I że nie ogarniemy w ciągu tych kilku godzin zaledwie, na tyle bowiem mogliśmy sobie pozwolić, wszystkich atrakcji  jakie Syrakuzy oferują? Czy rozczarowanie zatem przeżyliśmy?Hmm...
Do Syrakuz można dojechać z Katanii autostradą, autobus pokonuje odległość ok 70 km w niecałą godzinę.
Na nerwowe "ale gdzie mamy wysiąść" M. odpowiadałam, że na końcowym przystanku, na dworcu, przecież musi jakiś być! Zanim tam dotarliśmy, przejechaliśmy przez dużą część miasta, wcale nie ładnego, ot, zwykłe współczesne budynki.
 Dworzec? Całe szczęście, że w mikroskopijnej budce siedziała dziewczyna, która znała angielski; upewniłam się, że w sobotę też uda nam się wrócić stąd do Katanii o sensownej godzinie, czyli że ostatni autobus nie odjeżdża o 14-tej.
Zerkając na mapę obraliśmy jeden z dwóch kierunków, Ortigia miała pierwszeństwo jako że park archeologiczny Neapolis znajdował się znacznie dalej. Plan był taki, że na wyspę dostaniemy się z przyjemnością spacerkiem  a stamtąd na pewno czymś dojedziemy do Latomie i amfiteatru rzymskiego. Zaczęliśmy się nieufnie rozglądać wokół, gdy nasz spacerek trochę się już przedłużał a po Ortigii dalej ani śladu. Pytani o informację turystyczną przechodnie wzruszali ramionami więc wróciliśmy do dziewczyny w budce; jak się okazało niepotrzebnie zrezygnowaliśmy z dalszej drogi, Ortigia była tuż tuż.
Tym razem szybko znaleźliśmy most Umbertino łączący dziś wyspę z Syrakuzami. W porcie właśnie przedpołudniowy sobotni handelek uprawiano, a że M. bazarki kocha, spędziliśmy tam trochę czasu. Przypomniało mi się jak w Katanii o mało nie oberwaliśmy po łapach od właściciela stoiska, kiedy sami chcieliśmy wybrać sobie  jakieś owoce, tutaj już tego nie praktykowaliśmy zatem.






Tuż przy porcie znajdują się ruiny świątyni Apollina; zbudowano ją w VI w.p.n.e.





 I tak rozpoczęliśmy naszą wędrówkę wąskimi uliczkami Ortigii, bez konkretnego celu, bez pośpiechu. Ma to miasteczko swój klimat, czuje się tu powiew przeszłości; most Umbertino to jakby droga do innej epoki.
 Przyjemnie jest czasem pobłądzić a mimo błądzenia odnaleźć to, co zobaczyć warto.



























Na Piazza Duomo stoi piękna barokowa katedra zbudowana w miejscu, gdzie w starożytności istniała świątynia Minerwy a przed nią, w VI wieku, pomnik Ateny; wewnątrz katedry można obejrzeć potężne kolumny, pozostałości po dawnych budowlach.
Nie przegapiliśmy też fontanny Aretuza, znanego już w czasach greckich źródła porośniętego zielonym fluorescencyjnym papirusem; skąd taka nazwa? Według mitologii Greków Aretuza, po zakończonych właśnie łowach u boku Diany, której służyła, postanowiła popływać w rzece Alfejos. Rzeka zakochała się w pięknej nimfie i przybrała ludzką postać. Ale Aretuza uczucia nie odwzajemniła i poprosiła o pomoc Dianę, która, by dziewczynę ukryć przed niechcianym kochankiem, zamieniła ją w wodę. Wysłała ją podziemną drogą, pod oceanem, do Ortigii , gdzie pojawiła się jako źródło. Alfejos, by ułatwić sobie pościg, zmienił się ponownie w rzekę i ruszył za nią do Ortigii i w ten sposób połączył się z wybranką swego serca.
O Aretuzie i Alfejosie wspominali Pindar i Wirgiliusz w swej poezji. Mit ten był także jednym z symboli wykorzystanych przy tworzeniu pierwszych syrakuzańskich monet. Widniał na nich wizerunek głowy nimfy otoczonej przez delfiny i ryby tańczące wokół jej pięknych włosów.


 
Przy Piazza Archimede zaczepiliśmy kierowcę autobusu pytając go o Latomie i Park Archeologiczny Neapolis. Chętnie podrzucił nas do dworca tuż przy moście Umbertino i wyjaśnił jak się dostać do parku. Na dworcu zwróciliśmy się o pomoc do innego kierowcy; co prawda autobusy o numerach 2, 3 i 10, o których wiedzieliśmy ,że jadą w naszym kierunku, nie zjawią się szybko, on jedzie w inną stronę, ale tam stoi 4 i tym dojedziemy, podróż będzie długa ale wysiądziemy tak blisko parku jak to możliwe. Kierowca 4 pokręcił głową kiedy poprosiliśmy o bilety do Neapolis, jednak po interwencji kolegi, pozwolił nam wsiąść, nie sprzedając przy tym biletów. Patrząc na niego miałam wrażenie, że każe nam wysiąść w jakimś dzikim miejscu, zwłaszcza że robiliśmy rundę po obrzeżach miasta, wśród blokowisk; jechaliśmy i jechaliśmy... W pewnym momencie zatrzymał się, nawet nie na przystanku, zaraz po tym jak na mijanym drogowskazie przeczytałam "Parco Archeologico"
Oto i Park Neapolis! Z Uchem Dionizosa, jak nazwał jaskinię Caravaggio.
Minęliśmy ołtarz Hierona II i alejkami, wśród bujnej zieleni, podążyliśmy do sławnej groty. Wrażenie niesamowite. Latomie to przede wszystkim kamieniołomy, skąd budowniczowie czerpali materiał do swych prac, Orecchio di Dioniso jest największym z nich. Przez stulecia stanowiły też miejsce zsyłki dla więźniów; według pewnej anegdoty tyran Syrakuz Dionizjos Starszy, wykorzystał akustykę jaskini do podsłuchu pracujących w kamieniołomie opozycjonistów jego rządu, stąd nazwa.
Właściwie tylko tę część Latomie mogliśmy obejrzeć, reszta była dla zwiedzających niedostępna.
Teatr grecki przygotowywano właśnie do koncertu Andrea Bocelli, troszkę to uwspółcześniło wizerunek starożytnej budowli. Każdego lata odbywają się tu spektakle klasycznego teatru.
M. schronił się przed słońcem w Grotta del Museion podczas gdy ja pobiegałam jeszcze zaglądając w różne zakamarki. Teatr grecki ma się znakomicie, rzymskiemu pozwolono skryć się w wysokiej trawie za to.









 









Muzeum archeologiczne Paolo Orsi musieliśmy skreślić ze swojej listy ze względu na ograniczony czas a o Sanktuarium Płaczącej Madonny przeczytałam po powrocie do Katanii, chociaż krążyliśmy blisko, tak to jest, gdy się człowiek nieprzygotowany gdzieś wybiera.
Do odjazdu autobusu została nam godzinka; odwiedziliśmy jakieś supermercato co by w miejscowych specjałach poszperać, chwilę spędziliśmy na kawce w lokalnym barze, gdzie tatuś przyuczał synka do fachu, by mieć komu swój biznes przekazać. Przycupnęliśmy w miejskim parku, który niewiele różnił się od tego w Białej Podlaskiej, jeśli osobników spod ciemnej gwiazdy wziąć pod uwagę. A na przystanku wymieniliśmy się swoimi wrażeniami z turystą z Tokio, zachwyconym targiem rybnym w Katanii. Miałam wrażenie, że te owoce morza, o których z taką lubością opowiadał, tkwiły jeszcze między jego zębami...
Nie, nie rozczarowały nas Syrakuzy...