...

...

piątek, 11 września 2015

Ortigia. Wracamy do Syrakuz!


Tani powiodło się nieco lepiej, jest żoną Sycylijczyka, współwłaścicielką nieruchomości wynajmowanych odwiedzającym Syrakuzy, mamą kilkuletniego ślicznego chłopczyka; tęskni trochę za chłodniejszym klimatem wschodniej Europy, skąd pochodzi, ale wygląda na szczęśliwą.
Za to przesympatycznemu chłopakowi, pracującemu na tutejszym targu, tylko wydawało się, że po 10 latach pobytu na Sycylii ma prawo czuć się jak u siebie. Pewien incydent z nim związany zachwiał nieco moją ufnością wobec tak, zdawałoby się, przyjaznych Sycylijczyków, naruszył mocną strukturę wyspą zauroczenia. Tylko zachwiał i tylko naruszył, bo wszystko czego podczas i tego wyjazdu doświadczyliśmy przekonuje mnie, by tam wracać. Wracać, nie wiem, czy zamieszkać, chociaż tak bardzo bym chciała, w tej Taorminie, w domu z tarasem i widokiem na Etnę...
Jeśli ktoś uważa, że odwiedzać znane już miejsca to strata czasu, bo tyle innych czeka, by je zobaczyć, to się nie do końca zrozumiemy. Syrakuzy bardzo zyskały w moich oczach podczas tej rewizyty!
I tym razem nikt w chiton ubrany ulicami miasta nie przemykał, Ajschylos swoich sztuk w amfiteatrze nie wystawił, nie zaśpiewał Andrea Bocelli. Ale to nie było potrzebne, by się Ortigią cieszyć! Daliśmy sobie nieco więcej czasu niż ostatnio... 
To był świetny pomysł, spędzić tam dwa dni, nawet kosztem pięknej Modiki!
Ragusa próbowała jeszcze nas zatrzymać, kusiła swymi wdziękami  w ten ostatni słoneczny poranek, ale my już myślami byliśmy gdzie indziej. Signora odwiozła nas na dworzec, w okienku zobaczyłam znajomą już, ładną twarz. Oj, chyba nie pospało się tej nocy! Bilety kupione ale co z tym autobusem? Będzie czy nie będzie? Tu naprawdę nigdy nic nie wiadomo! Uspokoiłam się, gdy ten sam kierowca, który trzy dni wcześniej odgonił mnie zabawnym ruchem ręki w odpowiedzi na moje pytanie o Scicli, tym razem kiwnął głową na słuch o Syrakuzach. Uff! Pojedziemy! Tego, czy mamy przesiadkę, pewna wciąż nie byłam, gwiazdka na rozkładzie oznaczała, że tak, ale z drugiej strony nikt o niej nie wspomniał. Gdy tylko zatrzymaliśmy się w Rosolini, jasne było, że rozkłady jazdy są aktualne i że potrafię je czytać. Na "przystanku" była już para Japończyków i jakaś dziewczyna, upewniłam się, że czekamy na ten sam autobus, do Syrakuz, zresztą czekaliśmy nie za długo. Nie dziwię się, że tych autobusów nie ma, skoro jeździ nimi 5 osób na takich trasach. Pytanie tylko czy to autobusów nie ma ze względu na brak pasażerów, czy pasażerów jest tak mało, bo brakuje autobusów? Paliwo - chyba najdroższe w Europie! I morze samochodów na ulicach!
Mimo że sezon wakacyjny rozpoczął się już na dobre, nie mieliśmy najmniejszego problemu ze znalezieniem fajnego apartamentu w świetnej lokalizacji i to na dzień przed przyjazdem. Tania czekała już na nas z kluczami i życzeniem udanego pobytu.
Nie marnując czasu wyszliśmy się rozejrzeć, w tle słychać było pomruki burzy, która nie mogła się zdecydować gdzie uderzyć; nas ledwie musnęła, spadł niewielki, oczyszczający deszcz, po którym miasto znów ożyło, by rozbudzić się na dobre późnym wieczorem. Długo spacerowaliśmy w świetle latarń i księżyca, długo siedzieliśmy na schodach katedry poddając się przyjemnej atmosferze jednego z najpiękniejszych miast na Sycylii. Ktoś grał na harmonii, ktoś inny filmował dzieci tańczące w rytm tej muzyki, śmiech i rozmowy rozchodziły się delikatnym echem na Piazza Duomo, głównym placu Ortigii.
Znacznie żywsza atmosfera panowała na rzece. Między mostami Umbertino a Santa Lucia rozgrywał się właśnie mecz kajak polo, co za energia! To musiała być niezła frajda! Walka wydawała się trochę nierówna, przewaga jednej drużyny znaczna, niemniej widowisko przyciągnęło kilkanaście osób.


































 










Zupełnie inaczej ją zapamiętałam, Ortigię! Tym razem uroda syrakuzańskiego serca uderzyła we wszystkie nasze zmysły. Bez zrzędzenia pozwoliliśmy się wodzić, a to w poszukiwaniu czegoś, a to bez celu najmniejszego. Taką przyjemność odnalazłam w tym włóczeniu się po kolorowych zaułkach, że postanowiliśmy nie odwiedzać ponownie parku Neapolis.
Wybraliśmy się za to do słynnego muzeum archeologicznego im. Paola Orsiego. Zbiory olbrzymie, imponujące! Zobaczyliśmy posąg Venus Landolina,  którym zachwycił się Guy de Maupassant i wiele wiele innych cennych pamiątek po bardzo odległej przeszłości. Duch pradawnych czasów powoli wysysał z nas energię... a może to znudzenie tylko, bo eksponatów jest w muzeum około 20 tysięcy! Naprawdę trudno koncentrować uwagę na każdym z nich.
 W drodze powrotnej do Ortigii, bo muzeum znajduje się w "nowych" Syrakuzach, w ogrodach Villi Landolina, weszliśmy jeszcze do pominiętego ostatnio kościoła z płaczącą Madonną.
Mówią, że to najbrzydszy w Syrakuzach, a może i na całej wyspie budynek; czy ja wiem? Ponad sto prac napłynęło z 17 krajów w ramach konkursu, wybrano francuski projekt ale to nie kościół jest niezwykły a przechowywany w nim obraz Płaczącej Maryi, płaczącej dosłownie, płaczącej ludzkimi łzami.
Początek całej historii sięga połowy XX wieku; cud wydarzył się w sierpniu 1953 roku. Antonina Giusto poślubiła dopiero co Angelo Iannuso, w prezencie ślubnym od jednej z krewnych dostała niedrogi, masowo produkowany gipsowy wizerunek Niepokalanego Serca Maryi, przed którym zwykła modlić się prosząc o dziecko. Zaszła w upragnioną ciążę ale bardzo źle ją znosiła, w najtrudniejszym momencie straciła wzrok, by którejś nocy cudownie go odzyskać i ujrzeć łzy płynące z obrazka zawieszonego nad łóżkiem. Nie, to nie były omamy wzrokowe, które wcześniej często miewała, opiekujące się nią pod nieobecność męża kobiety, jego siostra i ciotka, widziały to samo. Wieść o cudzie szybko rozniosła się po mieście, zewsząd przybywali ludzie a Madonna wciąż płakała, płakała przez kilka kolejnych dni, nie przestała płakać na komisariacie, dokąd zabrali jej wizerunek mundurowi, by sprawę cudu osobiście zbadać; specjalna komisja pobrała do analizy próbki płynu i potwierdziła, że są to łzy ludzkie, od tego momentu płacz ustał. Głośno zrobiło się o cudownych ozdrowieniach przybywających pod dom Antoniny i Angela schorowanych ludzi, wielkie wrażenie wywarło uleczenie sparaliżowanej trzyletniej Enzy Moncada. Trybunał kościelny uznał kult płaczącej Madonny i zadecydował o budowie sanktuarium ku Jej czci.



Antonina Giusto i Angelo Iannuso, źródło: madonnadellelacrime.it

Enza Moncada

Enza Moncada, źródło: wordpress.catholicapedia.net
Rano zajrzeliśmy na mercato, do którego mieliśmy parę kroków dosłownie. To tutaj wydarzył się ów incydent, niby nic...  Wspomniany już chłopak, nasz rodak, ugościł nas jak mógł najlepiej, zaproponował śniadanie i sok ze świeżych pomarańczy. Nie spodobało się jego szefowi, że poświęcił nam dużo uwagi gawędząc to o tym, to o tamtym i że sok podał w szklance a nie, jak wszystkim innym, w małym plastikowym kubku. Gdy wróciliśmy tam następnego ranka, tak jak obiecaliśmy, chłopak najwyraźniej nie miał czasu, biegał dosłownie spełniając kolejne polecenia szefa, który sam, osobiście tym razem sokiem nas uraczył. Upewniliśmy się krótką rozmową, że nasze złe przypuszczenia są słuszne i zrobiło nam się naprawdę przykro. Że też sobie pozwolił na takie traktowanie! Nie ma znaczenia, jak długo tu jesteś, jak dobrze znasz język, zwyczaje, ilu masz tu znajomych i przyjaciół, znaj swoje miejsce i pamiętaj, że nie jesteś stąd, nie jesteś u siebie! Gdybym tylko wiedziała co się pod uśmiechem pana szefa kryje, na pewno nie poszłabym tam drugi raz! Zwłaszcza że tuż obok znajduje się tak zachwalane, polecane miejsce z rewelacyjnym jedzeniem przygotowywanym przez fantastycznych ludzi, tak mówią! Miejsce zwie się "Caseificio Borderi", sama polecić nie mogę, bo skusiłam się na sok w plastiku...








Niby nad samym morzem Ortigia leży ale jak się szuka plaży i komuś ten skrawek tu dostępny nie wystarczy, to trzeba pojechać nieco dalej, na co my nie znaleźliśmy ani czasu, ani ochoty, jako że trzeba by było znów na transport publiczny zdać się. W odległości 10 km na południe od miasta znajduje się Fanusa, nieco dalej popularna wśród mieszkańców Syrakuz piaszczysta Aranella, jeszcze dalej (17 km) Fontane Bianche, także piaszczysta i gromadnie odwiedzana. Zachęcająco wygląda Calamosche ale to trochę daleko, 40 km...

Calamosche, źródło: gallivantingisadora.blogspot.com
  Cudnie wydaje się być w rezerwacie naturalnym Plemmirio;  następnym razem bardziej się postaram! Tyle, tyle miejsc jeszcze do odkrycia!

Plemmirio,źródło: siciliano.it
flickr.com
Spragnieni słońca i morskiej kąpieli jakoś sobie i na miejscu, w Ortigii radzą! Nawet coś na obiad da się tu samemu zorganizować!











Tu ładnie, tam jeszcze ładniej, trudno spacer zakończyć, nawet w tak niewielkiej Ortigii, nowe miasto, nowe Syrakuzy jakoś nie kuszą, wciąż pamiętam labirynt blokowisk, w który zapuściliśmy się chcąc nie chcąc dzięki uprzejmości pewnego kierowcy autobusu. 
Statystycznie około 3 tysięcy ludzi dziennie odwiedza kościół Santa Lucia alla Badia, by zobaczyć jedno z ważniejszych dzieł Michelangelo Merisi Caravaggia, "Pogrzeb świętej Łucji". Takich tłumów zazdrości Ortigii inna dzielnica, Borgata, gdzie Bazylika św.Łucji w każdej chwili gotowa jest na przyjęcie obrazu. Spór trwa, w debacie udział biorą także mieszkańcy Syrakuz ale póki co najważniejszy głos mają eksperci i ich badania, które przekonują, by dzieło pochodzące z 1608 roku  przechowywać w lepszym, mniej wilgotnym, bezpieczniejszym dla niego środowisku, w kościele na Ortigii.
Tropem słońca kieruję się w naszych wojażach, nie tropem wielkich światowych dzieł przechowywanych tu i tam, ale takiej okazji, by na żywo zobaczyć pracę mistrza Caravaggio nie mogłam przegapić!































Wrażenie, że wędrujemy tymi samymi, jakże uroczymi przy tym uliczkami, odwiedzamy po raz kolejny kwieciste zaułki to znak, że można jechać dalej. Nie bez żalu opuszczaliśmy Syrakuzy i Ortigię ale i ciekawość nowych miejsc rosła w nas w szybkim tempie. Myślę, że wciąż zostało w mieście coś na następny raz, coś do odkrycia przy okazji kolejnej tu wizyty, bo czemu nie! Co ja tu będę komuś mówić, co ma w Syrakuzach robić, co jeść i którędy spacerować!? Najprzyjemniej jest swoją własną przygodę z miastem przeżyć, własne szlaki, kulinarne też, odnaleźć! Odradzałabym jednak szaleństwo próby zobaczenia wszystkiego w jeden dzień, naprawdę warto zatrzymać się w Syrakuzach na dłużej, wiem coś o tym!