...

...

piątek, 23 października 2015

Aci Trezza, castello i Riviera dei Ciclopi.

Isole dei Ciclopi, Aci Trezza


Podczas gdy południe Sycylii, gdzie się właśnie zatrzymaliśmy, ogarnęła burzowa gorączka, okolice Katanii tuż przy wschodniej granicy prażyły się w czerwcowym słońcu. Dużo zrobię, by mi się na głowę nie lało, nie cierpię parasola!, zrobię dużo więcej niż to co wymyśliłam tego dnia. To było jak ucieczka. Wstaliśmy bardzo wcześnie rano, wcześniej niż plan przewidywał, mój plan, bo M. miał pomysł, by wszystko o godzinę przyspieszyć, o czym dowiedziałam się kiedy byliśmy już daleko w drodze. W każdym razie o 8:00 to my już w Katanii szybkie śniadanie jedliśmy, po dwóch godzinach podróży z Ragusy. Co dalej? Taksówkarz oferujący usilnie swe usługi upewnił mnie, że czekamy na właściwy autobus, do Aci Castello; a i owszem, zamiast czekać i czas cenny tracić mogliśmy skorzystać z oferty i zapłacić - 30 razy więcej niż podróż do nieodległego miasteczka warta... Jak się okazało, bilet kosztował 1 euro, przy czym w jedną stronę, właśnie z Katanii, nie zapłaciliśmy nic, bo budka z biletami była zamknięta a kierowca ich nie sprzedawał, więc zabrał  nas"na gapę". 10 - kilometrową drogę pokonaliśmy w jakieś 40 minut, trzeba było krzykliwe babcie zabierać z każdego niemal przystanku zakorkowanego miasta; gwar narastał z minuty na minutę, w punkcie kulminacyjnym kierowca dał upust swojej małej irytacji i babcie zamiast głośno dyskutować zaczęły się śmiać. Można po ludzku sprawę załatwić? A można!
Uważnie śledziłam trasę ale i parę osób chętnie podpowiedziało nam gdzie będzie najlepiej wysiąść.

Aci Castello

Skąd ten pomysł? Słońce, Morze Jońskie, zamek, dużo słońca, blisko Katanii, widoki, swojskie wino, ścieżka do Aci Trezza, i jeszcze więcej słońca!
Miasteczko jak wiele innych, nic nadzwyczajnego, ale to w tej swoistej zwyczajności także uroku wyspy upatruję. Po drugim śniadaniu i mocnej kawie mała przechadzka a potem zamek.

Zamek

Normański, powstał w XI  wieku  ale na podwalinach wcześniejszej, VII- wiecznej budowli, na szczycie bazaltowej skały. Etna go oczywiście kilka razy swymi mackami dotknęła, tylko dotknęła, dlatego wciąż tu stoi. Któż tam niezwykły zamieszkiwał, historia powściągliwie opowiada, na pewno ktoś ważny, że miał też zamek funkcję przetrzymywania w niewoli, dość to funkcja zamków w pewnym okresie pospolita. Dziś mieści się tutaj niewielkie Museo Civico, także wystawa fotografii; ogród botaniczny z mnóstwem kaktusów był tylko dla nas, niewielu turystów naszym śladem na szczyt skały weszło i pewnie nie ze względu na niewielką przecież opłatę. Ze szczytu twierdzy można było wody Jońskiego Morza kontrolować, my ustaliliśmy kierunek dalszego zwiedzania Riviera dei Ciclopi, czyli tej tutaj części wybrzeża.

catello Aci Castello
Castello Normanno, Aci Castello

Wyspy Cyklopa widziane z Aci Castello
































Aci Trezza

Sąsiaduje z Aci Castello. Niewielką między nimi odległość pieszo oczywiście zamierzaliśmy pokonać podchwytując myśl o fajnej łączącej miasteczka ścieżce wzdłuż wybrzeża, niedostępnej do niedawna z winy jakiegoś ośrodka wypoczynkowego, dostępnej rzekomo teraz. Z zamku zeszliśmy na deptak tuż przy wodzie biegnący. Zamek oddalał się, przy wodzie kusiły specjalnie skonstruowane pomosty, na których wylegiwali się półnadzy wczasowicze; inni wybierali bardziej bezpośredni kontakt z wodą i rozkładali swe kolorowe ręczniki na czarnych, z lawy skałach. Niestety koniec naszej trasy dobiegł mniej więcej pośrodku drogi między jedną a drugą "rybacką wioską". Hmmm... i co dalej? M. podbiegł do apetycznej blondyny, która się właśnie na jogging wybrała. I co? Pani blondyna, w obawie, że nie zrozumiemy jej wskazówek po włosku, postanowiła nas do samego Aci Trezza zaprowadzić! Okazało się, że ścieżki tuż przy wodzie nie ma, że trzeba iść wzdłuż ruchliwej ulicy, i tę mało atrakcyjną trasę pani z nami pokonała.To tak a propos niemiłych Sycylijczyków.
Aci Castello ma swój zamek a Aci Trezza wyspy Cyklopowymi zwane, Isole dei Ciclopi ( albo Faraglioni). Miał nimi ciskać w Odyseusza rozwścieczony Polifem, któremu ten jedyne oko wypalił, opowieść to dobrze znana przecież.
Bazaltowe wysepki są największą atrakcją miasteczka. Naprawdę niczego więcej nie potrzebowaliśmy tego dnia jak z bliska na nie popatrzeć mocząc się w wodzie, wino lokalne popijając, nie robiąc NIC! Żałowaliśmy trochę, że nie możemy zostać dłużej, na jedną chociaż noc.
 Gdybyśmy kilka dni później do Aci Trezza przybyli, moglibyśmy podejrzeć jak się tu świętuje. Może i poczułabym się jak intruz trochę, nie wiem, ale uczestniczyć w Festa san Giovanni i Sagra del Pesce Spada raz bym chciała! Podoba mi się, że tradycja na Sycylii to rzecz bardzo ważna, że podtrzymują ją wszystkie pokolenia, że całe miasteczka w celebrowaniu świąt uczestniczą, bawią się odgrywaniem przeróżnych scen do historii nawiązujących. Kiedy ja ostatnio Marzannę topiłam? Kto dziś wie co to Marzanna?

acirealeedintorni.it

pinterest.
ecodelleaci.it

ecodelleaci.it
lasiciliaweb.it

foto-sicilia.it

Przedstawienie, w którym urządza się połów miecznika to część planu, według którego święto ku czci św. Jana, patrona Aci Trezza, przebiega.
Może to tak wyglądać, ale nie o rzezi młodych chłopców scena połowu opowiada. Zakrwawiony aktor wciela się tylko w rolę ryby.
Ile miasteczek na Sycylii, ilu lokalnych świętych, tyle i pomysłów na wspólne tradycji i zwyczajów podtrzymywanie. Ciekawe to zestawienie typowo religijnych obrzędów z tymi znacznie chrześcijaństwo poprzedzającymi, pogańskimi.
Dla turysty, który rzadko pewnie bywa dokładnie wtajemniczony w sens tego co ogląda, takie uroczystości to także uczta dla podniebienia. Święto w Aci Trezza wieńczy biesiada przy grilowanej rybce. No i sztucznych ogni nie może zabraknąć!
Nie szukaliśmy "Caffe Visconti", chociaż dobrą opinią się w miasteczku cieszy. To jedno z wielu nawiązań do znanych postaci, które się Rivierą dei Ciclopi zachwyciły i w swej pracy inspirowały.
Luchino Visconti w "magicznym miejscu", jak Aci Trezza nazwał, nakręcił jeden ze swoich ważniejszych filmów, "Ziemia drży" ( "La terra trema"), zagrali w nim sami amatorzy, w większości mieszkańcy ówczesnej (1948r.) wioski, i o nich to tak naprawdę opowieść. Dlaczego wybrał to miejsce? Film jest ekranizacją "Rodziny Malavogliów" Giovanniego Vergi a jej akcja tutaj właśnie się rozgrywa. Charakterystyczne wysepki są motywem prac wielu mniej lub bardziej znanych malarzy; takim lokalnym artystą jest tu bardzo społecznie aktywny Roberto Rimini (który mnie jakoś nie porywa).

robertorimini.it



















Czytał sobie człowiek kiedyś niesamowite opowieści o bogach, nimfach i gigantach i nagle przybywa do miejsca, gdzie się one działy... Jest parę takich na Sycylii i bardzo to w niej lubię; polubiłam i Aci Trezza z pamiątkami po Polifemie, polubiłabym pewnie i inne miasteczka z "Aci" w nazwie, a jest ich tu więcej, jest ich dziewięć, bo na tyle kawałków Polifem (znów on!), w szale zazdrości ciało swojego rywala rozszarpał; tak mit głosi. Rywalem nieszczęsnym był Akis (Acis), urodziwy sycylijski pasterz, syn Fauna, w którym się nereida Galatea, wybranka serca Polifemowego, zakochała. Jedni podają, że z łez Galatei po śmierci kochanka rzeka Acis (Fiume de Jaci), powstała, inni że to krew jego Zeus w krystaliczną wodę zamienił, w każdym razie rzeka wciąż płynie, dziś pod ziemią, a swe ujście ma niedaleko miasteczka Santa Maria La Scala.
Bardzo w moich oczach zyskuje Aci Trezza na tym pomieszaniu czasów, przeplataniu się historii z mitologią. No przecież nie zwykłym bazaltowym skałom przyglądałam się zasłuchana w plusk wody, to skały cyklopowe!
Nasze słodkie nieróbstwo mogłoby tak trwać i trwać, gdyby nie pomruki burzy nadciągającej ociężale naszym śladem z południa. Postanowiliśmy wracać, stare katańskie kąty odwiedzić może jeszcze zanim pojedziemy do Ragusy. Tak też zrobiliśmy.

Katania

Nic a nic się nie zmieniła. Na straży Piazza Duomo nadal czarny słoń stoi, La Pescheria już o tej porze wysprzątana, tylko zapach ryb się w powietrzu wciąż unosił, nad Via Crociferi niebo zaczęło ciemnieć...





















Piazza Duomo, Katania
Po marszobiegu szerokimi ulicami, nastraszeni coraz głośniejszymi oznakami nadchodzącej burzy postanowiliśmy wracać do Ragusy nieco szybciej.
Dopadła nas w drodze!
Uśmiech na twarzy kierowcy pomagał mi wierzyć w jego umiejętności prowadzenia autobusu w takich warunkach; na luziku jechał drogą zamienioną w rwący momentami potok, nie przestraszył go i nie zatrzymał groźnie wyglądający wypadek, pojechaliśmy jakimś objazdem, z góry obserwując co ulewa może zdziałać i w jakim tempie. Błoto przelewało się przez jezdnię, właściciele licznych plantacji, które po drodze mijaliśmy, przyjeżdżali oglądać swoje włości, trochę bezradni w tej nierównej walce z naturą; ten rok łaskawy dla nich nie był wcale.
A w Ragusie już było po wszystkim na szczęście. W każdym razie deszczowa inicjacja na wyspie zaliczona! A plan kolejnej wyprawy nabiera powoli kształtów...



mm